W minionej dekadzie ceny nieruchomości na rynku pierwotnym zwiększyły się o prawie 1/3. Na rynku wtórnym dynamika była o połowę mniejsza. Przy czym w średnich miastach wojewódzkich mieszkania zdrożały dwa razy więcej niż w aglomeracjach.
Od pewnego czasu nasilają się głosy, że na rynku nieruchomości mieszkaniowych panuje drożyzna. Wiele osób twierdzi nawet, że w tym segmencie mamy już bańkę (o tym dlaczego tak nie jest, pisaliśmy tutaj).
Istotnie, w ostatnim roku średnie ceny za metr kwadratowy wzrosły ok. 10 proc. W największych miastach oraz na rynku pierwotnym dynamika była jeszcze większa.
Początek 2020 r. to dobra okazja do tego, by sprawdzić, jak zmienił się rynek mieszkań w II dekadzie XXI wieku.
Ceny nieruchomości urosły mniej niż wynagrodzenia
W 2010 r. hossę nieruchomościową mieliśmy już za sobą. Jej szczyt przypadł bowiem na przełom 2007-08. Spadki cen lokali mieszkalnych postępowały i zatrzymały się jakieś trzy lata później. Później nastąpiło odbicie.
Jak wynika z danych NBP, w latach 2010-2019 nowe mieszkania zdrożały przeciętnie o 29 proc. Za używane musimy dziś płacić o 18 proc. więcej niż przed dekadą.
Jednak realnie dynamika okazała się mniejsza. To za sprawą inflacji, która w omawianym okresie wyniosła 16 proc. W dodatku zwiększyły się też pensje. Mediana wynagrodzeń urosła z 1950 do 3020 zł netto, czyli o 55 proc.
Warto wspomnieć, że w 2010 r. pożyczaliśmy na zakup mieszkania przeciętnie 185 tys. zł. W ciągu 10 lat średnia kwota kredytu hipotecznego zwiększyła się o 52 proc. – do 282 tys. zł.
Lecz za sprawą obniżki stóp procentowych (z 3,5 do 1,5 proc.) i średniego oprocentowania (z 7 do 3,84 proc.) rata tego drugiego zobowiązania jest tylko o 90 zł większa. Przed dekadą płaciliśmy bankowi średnio 1231 zł miesięcznie, a dziś – 1320 zł. Co ciekawe rata kredytu sprzed dekady obniżyła się do 866 zł (42 proc.).
Dla porównania średnie oprocentowanie lokat spadło z 3,7 do 1,3 proc. Od tego trzeba odjąć podatek Belki. W konsekwencji zysk z wynajmu mieszkań jest pięciokrotnie wyższy niż z depozytu bankowego. Przed 10 laty ta różnica była o wiele mniejsza, ponieważ na wynajmie zarabiało się dwa razy więcej niż na lokacie.
Największy wzrost cen mieszkań w Rzeszowie i Opolu
A jak zmieniła się sytuacja na rynkach lokalnych? W II dekadzie XXI wieku ceny nowych mieszkań najbardziej wzrosły w:
- Rzeszowie (+59 proc.),
- Opolu (+56 proc.) oraz
- Trójmieście (+49 proc.).
To ostatnie jest wyjątkiem, gdyż generalnie w siedmiu największych aglomeracjach ceny nieruchomości na rynku pierwotnym rosły dwukrotnie wolniej niż w pozostałych miastach wojewódzkich (17 vs 31 proc.). Przykładowo w Poznaniu i Krakowie było to 11 proc., a w stolicy – 12 proc.
Podobnie zmieniały się ceny nieruchomości na rynku wtórnym. Tutaj również przodowały mniejsze miasta wojewódzkie, gdzie dynamika przekroczyła 25 proc. Natomiast w aglomeracjach lokale używane są dziś droższe o 11 proc. w porównaniu do 2010 r.
Najbardziej mieszkania używane zdrożały w:
- Zielonej Górze (+32 proc.) oraz
- Opolu i Rzeszowie (+28 proc.).
Na przeciwległym biegunie znalazła się Warszawa (+4 proc.).
Ceny nieruchomości 2010-2019 w miastach wojewódzkich
↓Miasto || Dynamika cen za mkw.→ | Rynek pierwotny | Rynek wtórny |
---|---|---|
Poznań | 11% | 13% |
Szczecin | 37% | 23% |
Opole | 56% | 28% |
Białystok | 17% | 20% |
Bydgoszcz | 40% | 27% |
Katowice | 27% | 22% |
Warszawa | 12% | 4% |
Zielona Góra | 30% | 32% |
Wrocław | 36% | 14% |
Łódź | 17% | 16% |
Olsztyn | 19% | 12% |
Kraków | 11% | 13% |
Trójmiasto (śr. artym. Gdańsk + Gdynia) |
48% | 20% |
Lublin | 37% | 15% |
Kielce | 9% | 7% |
Rzeszów | 59% | 28% |
Opracowanie: ObiektywneFinanse.pl na podstawie danych NBP |
Maciej Kusznierewicz
Chujowy artykuł. Brak ppunktu odniesienia i brak wykresu. W dupe sobie wsadzcie ten wysryw.
Chyba w Anglii upał przeszkadza w czytaniu ze zrozumieniem.
Jak nie ma punktu odniesienia? Już sam tytuł go zawiera. Zamiast wykresu jest tabela. Wszystko się zgadza.